Taa, Niemąż wyjechał na weekend, zwany wieczorem kawalerskim. Kiedy to w najlepsze, z obolałym krzyżem, znieczula się do upadłego (no mam taką nadzieję), ja zostałam z całą trzódką, czyli 5-miesięczną Antosią, która to jest dzieckiem idealnym, i Gustawem, również idealnym.... przykładem buntu 2-latka. Bunt ten oczywiście postanowił uaktywnić się właśnie w momencie mojego bycia Mamotatem w jednym.
Zatem dzień zaczął się dla mnie o 5:30. Tu dzięki Śwince Peppie i jej rodzinie, przetrwałam do 7 rano. Potem udało mi się okiełznać bunt i zminimalizować go do pary kaloszy ubranych przez syna w piękny słoneczny dzień i temperaturą 24st. za oknem.
A dalej z pomocą przyszła oczywiście kobieta, z mego plemienia, N.
Dzień, mimo dużego wysiłku, był bardzo udany. Były mufinki, tarta szpinakowa, demolka domu, puzzle, hałas i pisk. Jednak teraz, popijając herbatę, oglądając Harrego Pottera delektuję się ciszą, dzieci śpią, a ja mam chwilę dla siebie.
W mudialowym żargonie, 1:0 dla mnie.
Jutro z pomocą przychodzi Pani Teściowa.
p.s. z chęcią przygarnęłabym mapę huncwotów, aby podejrzeć czy Niemąż i pozostali uczestnicy polowania dotarli już do Amsterdamu i jaką zdobycz upolowali :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz